- Szczegóły
- Krzysztof Trzeciak
- Kategoria: Numer 3/2009
Obserwując organizację badań technicznych w Polsce z dłuższej perspektywy nie sposób nie dostrzec istotnej zmiany jakościowej, jaka zaszła w ostatnim półwieczu. Aby dokonać krótkiego porównania, sięgnę nieco w przeszłość. Na przełomie lat 50. i 60. miałem okazję uczestniczyć jeszcze jako dziecko w badaniach technicznych rodzinnego auta. Wówczas w Warszawie była tylko jedna stacja na ul. Floriańskiej, zajmująca się dopuszczaniem pojazdów do ruchu. Przy czym słowo „stacja” jest tutaj użyte na wyrost, bowiem całe badanie było wykonywane bezpośrednio na brukowanej ulicy, a biuro mieściło się w drewnianej budce. Sprawdzeniu podlegały jedynie światła (czy świecą), hamulce (w czasie próby hamowania na wyznaczonym odcinku), luz na kierownicy i oczywiście klakson. Taki zakres badań właściwie odpowiadał ówczesnemu poziomowi technicznemu pojazdów i natężeniu ruchu. Na początku lat 80. miałem okazję ukończyć kurs i zdać egzamin na uprawnionego diagnostę SKP, a w ramach obowiązków służbowych poznać bliżej organizację badań technicznych. Zakres kontroli powiększył się o pomiar emisji dwutlenku węgla, a hamulce zaczęto sprawdzać na rolkach. Od tego czasu liczba SKP w stolicy powiększyła się z ośmiu do ponad